"Prawda ponad wszystko"  (5)

     Po trzech latach Sąd Okręgowy w Opolu warunkowo umorzył postępo-
wanie w mojej sprawie. Ja wprawdzie wnosiłem o pełne uniewinnienie, ale 
w dzisiejszych czasach, jak się Pan domyśla, jest to praktycznie niemożliwe. 
Myślę, że w zaistniałych warunkach osiągnąłem to, co było do osiągnięcia, 
tym bardziej, że prokurator twardo obstawał przy karze opiewającej na 10 
miesięcy pobytu w więzieniu. Wyrok wyjątkowo źle przyjęła "Gazeta 
Wyborcza", która piórem Andrzeja Osęki smutna konstatowała, że w 
"takich sprawach" zapadają "tylko takie wyroki". Rozumiem ich smutek; 
w końcu to właśnie organ p. Michnika przypadek mój rozdmuchał do 
niebotycznych rozmiarów. Zgromadzona 7 czerwca br. na sali sądowej 
publiczność po ogłoszeniu wyroku, a wcześniej po wysłuchaniu mojej mowy 
obrończej, dawała mi w prywatnych rozmowach jasno do zrozumienia, że 
jedynym wyrokiem winno być uniewinnienie. To prawda, ale raz jeszcze 
podkreślam: sprawa od samego początku była kręcona z góry (w 1999 roku 
przez minister sprawiedliwości - p. Hannę Suchocką), atakowały mnie 
bezpardonowo "moralne autorytety", głos zabierała Ambasada Izraela, 
Centrum Wiesenthala et cetera - a zatem polski sąd i tak zachował się 
względnie odważnie. Zresztą dla atakujących wyrok sądowy był sprawą 
wtórną. Dla nich najważniejsze jest to, że tacy ludzie jak Dariusz Ratajczak 
nie mają prawa nauczać polskiej młodzieży. Tu są niezwykle konsekwentni. 
W końcu nadal jestem portierem z niemal zerowymi szansami powrotu do 
wyuczonego i ukochanego zawodu. 
     Przyznaję, jak na warunki polskiej praworządności, Sąd Okręgowy w Opolu
wykazał niezwykłą odwagę, umarzając sprawę antysemityzmu Ratajczaka, 
napisania przezeń "książeczki "Tematy niebezpieczne" i jej podrozdzialika o 
holocauście". Lekkomyślny sędzia zapewne otrzymał stosowne pouczenie na 
przyszłość, od zwierzchniej instancji, odpowiednimi argumentami na ch... przez 
p. Michnika zobligowanej. 
     Wie Pan, w kwietniu 1999 roku, gdy rozpętano "aferę dr. Ratajczaka", 
podszedł do mnie znajomy i powiedział mniej więcej tak: "to, że wyrzucą 
Ciebie z pracy na uniwersytecie jest niczym. Wykończą Cię bracie finanso-
wo. Nie dostaniesz nigdzie pracy, pójdziesz na żebry, będziesz zadżumiony, 
będziesz nikim; koledzy nie poznają Cię na ulicy; koledzy z którymi wczoraj 
piłeś piwo". Miał rację. Z dnia na dzień zostałem na bruku, bez pieniędzy i 
bez przyjaciół. Wszędzie strach, oportunizm... Nie mogąc pracować w wyu-
czonym zawodzie, zacząłem się rozglądać za innymi zajęciami. Odbyłem 
wiele rozmów kontrolnych w firmach wydawniczych, oświatowych i turysty-
cznych. Okazało się jednak, że moje wykształcenie, umiejętności, tytuł 
naukowy i znajomość języka angielskiego nie są ważne. Ważne jest to, że 
nazywam się Dariusz Ratajczak. "Ten Dariusz Ratajczak, który podpadł 
Żydom". To wystarczało - wszędzi odmowa. W końcu udało mi się "złapać" 
pracę potriera w hurtowniach alkoholu, płyt paździerzowych etc. Cóż tam 
robię? Ano, dozoruję w nocy (między 18 a 6 rano) piechotą 8 hektarowy 
teren na skraju Opola ("tam gdzie diabeł mówi: Guten Nacht"), odganiam 
pijaczków złaknionych alkoholu (posługuję się sękatym kijem, niestety nie 
mam nawet na wyposażeniu damskiego "aerozolu z pieprzem"), przeganiam
lisy, kuny i szczury... 
     Zarabiam miesięcznie na rękę 530 zł (ok. 140 dolarów amerykańskich), 
moja żona ok. 200 dolarów. W sumie więc jesteśmy finansowymi pariasami 
(łącznie nasze pensje ledwie dobijają do jednej średniej krajowej). Najbar-
dziej przykre jest dla mnie to, że już chyba nigdy nie będzie mnie stać na 
należytą edukację moich dzieci. Mój syn nie pójdzie w naukowe ślady ojca. 
Raczej w te ostatnie - portierskie. Cóż, pieniądze szczęścia nie dają, ale 
jednak są potrzebne. Pozwoli Pan, że w tym miejscu podziękuję kilku Polo-
nusom z USA, którzy latem 1999 roku przekazali mi 500 dolarów amery-
kańskich "na życie" oraz p. Ryszardowi z Australii, który przekazał na moje
ręce czek w wysokości 30 dolarów australijskich. Serdeczne Bóg zapłać. 
     W Talmudzie już przed wiekami zapisano, że goj to "bydło", "akum", 
"pegarim, czy co tam jeszcze". Nie ma prawa zatem odzywać się do Żyda 
inaczej, jak z uniżoną, nabożną pokornością, nie odrywając wzroku od ziemi. 
Jakakolwiek krytyka wykryta, słowna lub pisemna, grozi sądowymi restrykcja-
mi, ale również "wilczym biletem" na resztę życia. Przykład dr. Ratajczaka 
dowodzi, że obszarem pomiędzy Bugiem i Odrą rządzą Żydzi, pod kryptoni-
mem PO lub PiS. Profilaktycznie, na wszelki wypadek, Wipler przerabia 
Konfederację na koszerną; Brauna już się pozbyli. Odpowiednie instancje i 
"moralne autorytety" czujnie zabiegają, by "Ratajczaki", ani ich potomstwo nie 
przedostawało się do intelektualnego establishmentu, "nadzwyczajnej kasty" i 
elit decyzyjnych tego, co jeszcze nazywa się Polską. Do 1945 roku istniała 
narodowa świadomość polska na tyle silna, że odzyskano niepodległość, po 
123 latach niewoli i przetrwano hitlerowską zagładę. Współcześnie, Internet 
przejął funkcję "tajnych kompletów", odciemniając mózgi części polskiej 
młodzieży, indoktrynowanej na postkomunistycznych uczelniach. Większości 
jednak świadomość narodowej odrębności jest skutecznie wytrawiana.