"Trzecia władza" (38)
Przez Izbę Dyscyplinarną SN łącznie przeszło 56 wniosków przeciwko
sędziom i prokuratorom. Na ocenę Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko
Narodowi Polskiemu czekało na początku 2022 r. blisko 150 spraw, które
dotyczyły lat 80., głównie stanu wojennego.
Te dane pokazują jak ułomny był proces rozliczenia z komunistyczną
przeszłością w środowisku sędziowskim. Mimo istnienia IPN, Komisji oraz
Izby Dyscyplinarnej nie udało się po trzydziestu latach rozliczyć nikogo.
Nad sprawami zawisła jakaś proceduralna niemoc, inne rozwiązał sam
czas.
W 1989 r. powołano KRS, a w pracach nad ustawą uczestniczył prof.
Adam Strzembosz jako wiceminister sprawiedliwości. W 1990 r. Rada,
dokonując weryfikacji kadr SN, pozytywnie zweryfikowała sędziego Iwul-
skiego. Miała natomiast problem z kandydaturą Strzembosza, który, jak
sam wspominał po latach, z trudem uzyskał rekomendację na sędziego SN.
Przewrotność tej sytuacji polegała na tym, że KRS była wtedy zdomino-
wana przez sędziów i polityków związanych z PZPR i partiami satelickimi.
Łatwiej wybaczała błędy przeszłości niektórym sędziom, a ludzi "Solidar-
ności", jako sprawców całego nieszczęścia po 1989 r., niekoniecznie ceniła
czy chciała torować im drogę do dalszej kariery w sądownictwie.
Losy obu sędziów w SN potoczyły się zupełnie innymi ścieżkami. Profesor
Strzembosz został pierwszym prezesem SN, wprowadzając go do wolnej
Polski, po czym przegrał wybór na kolejną kadencję z mało znanym Lechem
Gardockim, sędzią z niewielkim wtedy dorobkiem orzeczniczym. Zdecydo-
wały głosy starego SN. Sędzia Iwulski, któremu winy darowano, zaczął z
innymi budować nowe sądownictwo, z czasem wspiął się na szczyt sędziow-
skiej kariery, stając się prezesem Izby Pracy.
Strzembosz teraz bronił Iwulskiego, występując w roli świadka i uza-
sadniając, że skoro przeszedł weryfikację przed KRS, to nie był taki zły.
Historia prof. Strzembosza i sędziego Iwulskiego zatoczyła koło - od 1989 r.
do dziś w tej sprawie zmieniło się niewiele.
Przedstawiona powyżej historia i, fragmentarycznie w książce, działalność
prof. Strzembosza, odkrywa rąbek tajemnicy: czym różni się logika polskiego
sędziego od pojmowania pojęcia sprawiedliwości przez przeciętnego obywate-
la, zamieszkującego obszar pomiędzy Bugiem i Odrą. Pospolita sprawiedli-
wość, uznawana przez wulgarny plebs nie jest tożsama z wyznawaną przez
"nadzwyczajną kastę" polskich sędziów. Są oni bowiem uprawnieni do skazy-
wania niewinnych podsądnych nieuprzywilejowanych, wbrew oczywistym
faktom, wbrew przyzwoitości i zdrowemu rozsądkowi, za co nie są rozliczani,
a wręcz pozytywnie weryfikowani, zgodnie z wyższej rangi pojęciem zawodo-
wej solidarności i nieugiętą wiarą w nieomylną nadzwyczajność kolestwa. W
III RP, do rangi uprzywilejowanych zaliczani są min. byli funkcjonariusze
resortów represji PRL oraz ich rodziny. Stali wszak na straży ówczesnego
prawa i na prawych towarzyszy wychowali swoje potomstwo.
Konflikt w Trybunale Konstytucyjnym wybuchł w ósmym roku rządów
PiS i był swoistą puentą reform w wymiarze sprawiedliwości. Osiem lat
wcześniej od niego zaczął się ustrojowy konflikt między władzą polityczną
a sądowniczą, kiedy PiS, modelując jego skład kadrowy, chciał wykręcić
konstytucyjny bezpiecznik, tak aby reformy były forsowane bez oglądania
się za siebie; bez konieczności liczenia na przychylność sędziów TK. W to
miejsce, w rolę recenzenta poczynań władzy, wkroczyły z czasem bezpre-
cedensowo Trybunały w Luksemburgu i Strasburgu, jednak ich wpływ na
rzeczywistość w Polsce był w szerszym zakresie dość ograniczony.
W odbiorze społecznym rola Trybunału Konstytucyjnego stała się jasna.
Był trybikiem w układzie władzy, a nie sądem patrzącym jej na ręce. Szan-
sa, którą stwarzała wymiana kadrowa w TK po 2015 r., na wprowadzenie
nowej jakości, zerwanie ze środowiskowymi koteriami, a czasem patolo-
giami, nie została wykorzystana. Część nowych sędziów nie była gotowa
wejść w nowe role, oderwać się od politycznych zależności, przez co pogrą-
żyła i tak już nadwyrężony autorytet sądu konstytucyjnego.
Szerokie zmiany kadrowe nie poprawiły jakości wymiaru sprawiedli-
wości, jego organizacji czy sprawności prowadzonych procesów. Część
sędziów "dobrej zmiany" nie potrafiła odciąć się od politycznych zależności
i kompromitowała wymiar sprawiedliwości. Granica między władzą sądow-
niczą a polityczną miejscami została zatarta. Dla uczciwości należy dodać,
że przekraczali ją również sędziowie z walczących organizacji sędziowskich
Themis czy Iustitii, nie stroniący od udziału w politycznych wypowiedziach
i zlotach z politykami opozycji. Ten element walki wewnątrz sądownictwa
odbił się na wiarygodności Temidy. Nagle w odczuciu społecznym pojawiła
się obawa, że wpływ na rozstrzygnięcie w danej sprawie, zwłaszcza o
zabarwieniu politycznym może mieć światopogląd sędziego i fakt, do którego
obozu należy. Punktem odniesienia był oczywiście stosunek do PiS.
Ostatnie trzydzieści lat to historia niemocy, jeśli chodzi o oczyszczenie
sądownictwa z niechlubnej przeszłości - mimo podejmowanych prób. Błędu,
który popełniono w 1989 r., nigdy nie udało się naprawić. Koszty tamtego
zaniechania będą odczuwalne jeszcze długo.
Wojenna martyrologia narodu polskiego ułatwiła sowietom dokonanie
radykalnej transformacji ustrojowej państwa polskiego we wszystkich jego
dziedzinach. Bezkrwawa, pookrągłostołowa transformacja była otwarciem PRL
na ingerencję zachodniego kapitału i uwłaszczeniem nomenklatury. W systemie
prawnym, tzw. "sprawiedliwości", zachodziły do 2015 r. jedynie kosmetyczne
i naturalne zmiany pokoleniowej wymiany, w obrębie pokomunistycznych kast,
tworzących środowiska sędziowskie, prokuratorskie, notarialne, adwokackie.
Próba zreformowania tego betonowego systemu, podjęta przez "dobrą zmianę",
była niczym zderzenie rowerzysty z fordem transitem. Skutki okazały się tym
dotkliwsze dla rowerzysty, że po stronie kierowcy jest policja i cały system
lewackiej Unii Europejskiej. Oczywiście, rowerzysta został obarczony winą i
skazany prawomocnym wyrokiem "sparawiedliwych" sądów, a za usiłowanie
dochodzenia uczciwej sprawiedliwości dodatkowo zagrożony uwięzieniem.
"Dobra zmiana" przegrała wybory w 2023 r., Zbigniew Ziobro trafił do szpitala
z chorobą nowotworową.
Po trzydziestu latach niezdecydowanie pełzającej transformacji ustrojowej,
na obszarze pomiędzy Bugiem i Odrą wyrósł ropny wrzód, którego problem
skancerowanej praworządności jest objawem, nie przyczyną. Przyczyny zaś tej
choroby można uleczyć dwoma wyłącznie radykalnymi sposobami:
- zlikwidować twór, jakim jest III RP i pogrążyć się w Rzeszy Unii Europej-
skiej, o ustroju komunistycznym;
- POLEXIT i restrukturyzacja Rzeczypospolitej Polskiej od nowa.
Każdy inny wybór jest zamawianiem nowotworowego wrzodu gusłami. Od
siedemdziesięciu lat znając mentalność zamieszkujących obszar pomiędzy
Bugiem i Odrą, skłaniam się ku temu, że wybierzemy wariant pierwszy,
łatwiejszy, by wkrótce wygrzebywać się z ruin Unii Europejskiej, wciąż
naprawiając swoją praworządność, skancerowaną jeszcze bardziej przez
lewackie trybunały. Nie tylko w Polsce bowiem sądy i trybunały są skażone
"polityczną poprawnością".
Decyzję o tym którą drogą pójdziemy, jaka będzie praworządność, jakie
sądownictwo, podejmą elity, wykształcone min. w Collegium Humanum.
Niewykształcone polactwo stawia zatem na unijnych eurokratów, nie przyjmu-
jąc do wiadomości, że są to również głupcy, wyprowadzający UE na lewackie
manowce. Oczywiście będą podejmowane próby reformowania Unii Europej-
skiej. Będzie to jednak pudrowaniem trupa, z nadzieją ożywienia go. Nadzieję
na przyszłość daje tylko POLEXIT i tworzenie Trójmorza z autentycznie
niepodległą Polską.
Zbigniew M. Kozłowski maj-listopad 2024



